Meksyk, piwo i romans w tle

Rok 2007, środkowy Meksyk, stan Queretaro, miejscowość San Miguel de Allende. A dokładniej startowisko paralotniowe kilkanaście kilometrów od miasta. Czekamy w kilka osób na warun. W tym jeden Amerykanin. Jest niemożliwie spalony słońcem, podobnie jak jego skrzydło. Można się domyślać, że kiedyś było fioletowo-różowe. Teraz kolor zachował się wyłącznie wewnątrz i w okolicach szwów. Ubranie tego Gringo też czasy świetności ma już za sobą. Przyjechał quadem. Zakurzonym, poobijanym, ale to najnowszy model Grizzli. Dziwny gość.

Siedzimy i czekamy. Dookoła tylko kurz, kaktusy i upał. Nic nie wieje. Pić się chce, ale woda przyniesiona na startowisko jest już gorąca. Z nudów kontempluję gotyckie zamczysko widoczne w oddali. Ktoś tu wyraźnie przedawkował tęsknotę za starym kontynentem. Na dodatek zamek jest umiejscowiony na zboczu, co pozbawia warownię jakiegokolwiek sensu, bo bez problemu można go ostrzeliwać z góry.

Przypuszczalnie zbudowali go zupełnie niedawno, więc co za różnica.

Wiatr ciągle nie chce wiać, termika przyduszona wyżem atmosferycznym. Pić się chce, muchy włażą do oczu. Mam dość. Reszta też, robimy odwrót. Schodząc wypijam resztkę gorącej wody i pytam się lokalesów skąd tu można wytrzasnąć coś do picia, najlepiej zimne piwo. Patrzą na mnie jak na idiotę, ale ten Gringo mówi, że ma w domu. Mieszka po drodze i zaprasza. Jedziemy za nim. Po kilku kilometrach obok drogi pojawia się wielki mur. Z drugiej strony mamy strome zbocze. Gringo się zatrzymuje. Też sobie znalazł miejsce, Przystawiam samochód jak najciaśniej do muru, żeby był przejazd i wysiadamy. Gringo otwiera drewnianą, masywną furtę w murze. Oczom naszym ukazuje się solidny, długi mostek przerzucony do… szczytu wieży tego zamczyska obserwowanego ze startowiska. Jest zbudowane na zboczu, więc jesteśmy ponad nim. Za chwilę schodzimy po kręconych schodach wieży wprost do gustownie zdobionej sali. Na suficie ciężkie belki, pomiędzy którymi widać misterną plecionkę z bambusa. Na podłodze kunsztowna mozaika z terakoty. Siadamy na ciężkich fotelach z egzotycznego drewna, na które narzucone są skóry białych niedźwiedzi. Gringo przynosi zimne piwo. W gorących krajach piwo pakuje się w małe butelki lub puszki, żeby nie zdążyło się zagrzać podczas picia.

Pytam skąd ma taką chałupkę. Facet okazuje się handlarzem nieruchomościami. Skupuje, modernizuje i sprzedaje całe wieżowce na Manhattanie, a ten zamek nawinął mu się przypadkiem. Zbudował go jakiś nowobogacki Meksykanin dla swojej kochanki. Później zmalował jej dziecko. Ale nie tylko jej, bo prawowitej małżonce również. Pech chciał, że obie miały jakieś poważne problemy ze swoimi ciążami i leczyły się u tego samego lekarza w Mexico City, gdzie się niechcący spiknęły. Musiało dość do jakiejś zadymy bo gość się rozwiódł, a zamczysko trafiło do sprzedania. Bez lokatorki oczywiście.

Piwo, jak to piwo, ma swoje prawa. Pytam o toaletę. Otwieram rzeźbione drzwi z jakiegoś egzotycznego drzewa i oczom mym ukazuje się najdziwniejsza ubikacja jaką do tej pory widziałem. W zasadzie jest to taras z widokiem na całą dolinę, boki którego zasłonięte są murem porośniętym winoroślą. Taras kończy się basenem, który nie ma krawędzi, woda przelewa się i spływa w dół tworząc malowniczy wodospadzik.

Taras porośnięty jest idealnie przyciętą trawą, na której stoi kibelek, prysznic i wanna.

Nie miałem ze sobą aparatu, więc z fotek nici. Wklejam foty z San Miguel de Allende. Robiłem je ja, albo Kot. Nie pamiętam.


URIUK

Facebook Auto Publish Powered By : XYZScripts.com