Nie ma latania, blaza mnie zżera, wspomnienia nie dają spokoju, wiec postanowiłem was trochę powkurzać i napisać coś o lataniu. Żeby nie było abstrakcyjnie, to napiszę o lądowaniach. Co prawda lata niewielu (większość niestety tylko opada), ale lądują wszyscy, więc może moje doświadczenia się komuś przydadzą. Żeby jednak nie było banalnie, to napiszę o lądowaniach w terenie przygodnym. Jest to moja ulubiona część przelotu, bo dostarcza dawkę prawdziwej emocji (latanie wysokie jest nad podziw bezpieczne i pod podstawą grozi nam co najwyżej przeziębienie, a jedyna troska jest opanowanie potrzeb fizjologicznych). Jeśli grawitacja zmusza nas do powrotu na matkę-ziemię to, za wyjątkiem mety na zawodach, przyjmujemy ten fakt niechętnie i walczymy do końca żeby coś tam jeszcze znaleźć do pożebrania. Jeśli nam się nie uda to najczęściej teren który mamy do dyspozycji nie jest wielka łąką i niesie ze sobą różne zagrożenia. Dodatkowym czynnikiem jest wiatr, jeśli jest na tyle silny, że musimy się liczyć z rotorami, to zakładamy lądowanie na klapach. Przy silnym wietrze trzymamy klapy do samego końca. Pamiętajmy o tym, ze 10-15 m nad ziemia wiatr osłabnie i uzyskamy większą postępową.

Załóżmy dla ułatwienia taki przypadek: boisko do siatkówki w szczerym lesie na nizinach (wiem, ze się nie spotyka, ale pisałem, że to tylko przykład). Zachodzimy je od zawietrznej strony i esujemy nad lasem. Ma to ta zaletę, że jeśli trafi nas jakiś zły rotor, to wpadniemy do lasu, który jest miękki nad wyraz. Celujemy w pierwsze drzewa na skraju boiska. Jak będziemy tuż nad nimi okaże się, ze nasza prędkość wzrosła i wylądujemy na boisku. Jeśli celowalibyśmy w boisko to okazałoby się ono ciut przykrótkie i przesmarowalibyśmy je.

Skąd wiemy, która strona jest zawietrzna? Najlepiej z GPSa (robimy kolko wgapiając się we wskazanie prędkości). Z braku GPSa musimy się porozglądać po okolicy, czasem widać jakiś dym lub kurz. Ale ostatnio w ramach kryzysu wszyscy chłopi przechodzą na gaz lub prąd, bo piece są nieopłacalne a chrust trza zbierać kiedy można oglądać seriale, więc musimy wgapiać się w inne szczegóły krajobrazu. I tak żaglówki na kotwicy i krowy na pastwisku ostawiają się w osi wiatru. Z tym, ze żaglówki zawsze, natomiast nie wszystkie krowy o tym wiedza. Cienie chmur przesuwają się po ziemi, ale jest coś takiego jak siła Coriolisa, która powoduje odchylenie się wiatru przy ziemi. Ponieważ zasady odchylania nie są takie proste, to jak ktoś nie wie dokładnie, to lepiej jednak zawierzyć tym krowom. Z tym ze, jeśli krowy są ustawione szeregowo jedna za drugą i na końcu jest jeszcze rowerzysta, to wtedy krowy wskazują drogę do obory, a nie kierunek wiatru. Jak już jesteśmy przy tych krowach to posłużę się przykładem: lądowałem kiedyś z wiatrem w stadzie krów (z głupoty). Wycelowałem nogami w brzuch jednej zastanawiając się co zrobi mi gospodarz, bo krowa tego nie przeżyje, kiedy stado ze stoickim spokojem rozstąpiło się tworząc coś w rodzaju uliczki, wiec zrobiłem między nie ślizg na d… i nawet nie upaprałem uprzęży na zadnym placku. Mądre stworzenia. Maja dodatkowo tę zaletę, że kompletnie nie interesują się zwijaniem skrzydła, w przeciwieństwie do koni, które są bardzo ciekawskie i usiłują wleźć na leżące skrzydło.

Jeśli już jesteśmy przy zwierzętach, to na wsi żyją tez psy. Psy dzielimy na duże i male. Te duże są groźne zaraz po wylądowaniu, male później. Wszystkie wiejskie psy reagują ucieczką jeśli schylimy się po coś leżącego na ziemi. Nie musi tam nic leżeć, one maja to zakodowane w biosie. Z tym że nie uciekają daleko i nie nastraja je to pozytywnie. Najniebezpieczniejsze są psy, które nie szczekają. Zachodzą od tylu i gryzą w nogi. Jeśli atakuje nas duże rozjuszone bydle to należy nawinąć coś na rękę (może być kombinezon) i nadstawić ja, jak nie zdążyliśmy nic zawinąć to nadstawiamy lewa rękę. Jak pies złapał i udało nam się to ustać, to łapiemy się drugą ręką i przekręcajmy milusińskiemu głowę. Powinien położyć się na boku. Wtedy klękamy mu jednym kolanem na klatkę piersiowa. Metoda jest zadziwiająco skuteczna. Pies najczęściej puszcza i wieje skowycząc z podkulonym ogonem (a jak nie zdąży puścić to zdycha). Sprawdzałem na Polskim Owczarku Nizinnym. Na większe psy nie daje gwarancji.

Lądowanie najlepiej wykonać w pobliżu wsi, co wybitnie zmniejsza dystans dźwigania plecaka. W tym celu robimy rundę nad wsią. Najpierw wypłoszymy gołębie, które zrobią parę kółek nad domami, co zaniepokoi psy. Potem zauważą nas dzieci. Starsi ludzie zauważają nas najczęściej dopiero podczas zwijania sprzętu.

Tu mała dygresja, podczas powrotnego autostopu często okazuje się, ze nasz lot obserwowało mnóstwo ludzi.

Ponieważ wieś jest biedna, wiec za 10 PLN możemy wynegocjować odwiezienie samochodem do 30 km. Jak akurat jest dostawa wina do GSu, to odwiezie nas baba, ale wtedy trza doliczyć ok godziny na przebranie się baby w kościółkowe ciuchy. Jak baba jest w miarę młoda, czyli ma większość zębów z przodu, to chłop doda nam starszego syna w formie obstawy (lub przyzwoitki).

Bardzo rzadko zdarzają się chłopi niechętnie nastawieni do lądującego glajciarza. Najczęściej czepiają się o wydeptana roślinność, warto mieć wtedy jakieś drobne. Ja kiedyś wybrnąłem w ten sposób, na pytanie czemu wylądowałem w jego koniczynie, spytałem:
– A co, miałem zostać w powietrzu? Argument poskutkował. Bylem odważny, bo chłop nie miał wideł.

Oprócz koniczyny z właścicielem są inne niebezpieczne miejsca do lądowania. Mianowicie: winnice (są tam porozciągane całe masy cienkich drutów i jeszcze na dodatek tyczki) uprawy chmielu (to samo co winnice, tylko 3 razy większe) jednostki wojskowe, male leśne polanki w Borach Tucholskich (lądowanie na bagnach wciąga), duże czynne lotniska pasażerskie, że o banalnych drutach wysokiego napięcia nie wspomnę.

A propos drutów. Jak mamy mad nimi przejść na malej wysokości, to lepiej nad slupem, a nie miedzy nimi. Strasznie ciężko ocenić wysokość takiego drutu. Słup jakoś łatwiej ocenić.

Czasem warto zastanowić się po której stronie rzeki wylądować. Most może się czasem okazać cholernie daleko. Lądowanie na rzecznych wyspach jest wyjątkowo głupim pomysłem (pytanie konkursowe: który z polskich zawodników tego dokonał). Lądowanie na plażach powoduje zapiaszczenie skrzydła, a piasek który wlazł w szwy działa jak papier ścierny. Latem na plażach są plażowicze. Rasowy plażowicz jest zaopatrzony w parawan. Przeciętnie przy lądowaniu kosi się 2-3 parawany. Myślę, ze na ten temat większe doświadczenie posiadają koledzy z wybrzeża.

Bardzo fajnym miejscem (moim ulubionym) do lądowania są stadiony piłkarskie. Są duże, wystrzyżone, zmeliorowane i czyste, a na dodatek położone są niedaleko od zabudowań. Lądowanie podczas meczu wywołuje umiarkowany entuzjazm, ale pozwalają nawet skorzystać z telefonu.

Za granica powrót z przelotu bardzo rozwija zdolności lingwistyczne. Mieszkańcy wszelkich gór czują wrodzoną niechęć do nauki języków. Nie tylko obcych, bo i ojczysty jakoś udaje im się zmodyfikować. Najdziwniejsze jest to, że słowaccy górale mówią bardziej po polsku, niż polscy górale. Na znajomość polskiego wśród górali włoskich, chorwackich czy słoweńskich bym nie liczył. Pozostaje nam mapa. Pokazywanie mapy tubylcom nie zawsze jest dobrym pomysłem. Nikt nie lubi wychodzić na durnia.

Pytanie o drogę starszych kobiet najczęściej prowadzi do jeszcze większego zagmatwania problemu naszego położenia. Kobiety jak wiadomo maja mniejsza zdolność do topografii (żeby uprzedzić wszystkie feministki wyjaśniam, że doskonale wiem, że lepiej rozróżniają kolory i maja lepszy węch i nie mam nic przeciw kobietom i ich równouprawnieniu, a nawet mogę powiedzieć, że bardzo kobiety lubię). Otóż z wiekiem następuje u kobiet zanik tych części mózgu, które nie odpowiadają za śledzenie treści seriali i rodzajów proszków do prania, więc pytanie o drogę starszej pani jest zajęciem jałowym. Jak nie chcecie stracić pól godziny to nawet nie wyjmujcie mapy. Po dłuuugim oglądaniu nasza informatorka stwierdzi: To jest mapa. Poza tym starsze panie uwielbiają wskazówki rodzaju: ”trzeba skręcić w lewo tam, gdzie kiedyś był GS” (wiem, pisałem, ze lubię kobiety, ale nie pisałem, ze stare).

Jeśli mamy GPSa i umiemy z mapy zczytać współrzędne, to mamy jakieś 25% szans, ze nasza mapa posługuje się tą samą siatką kartograficzną co nasz GPS. Najczęściej pracowicie zliczona pozycja okazuje się środkiem jeziora. A zresztą, najlepiej latać wzdłuż głównych dróg, wtedy nie ma żadnych problemow.

Uriuk

Facebook Auto Publish Powered By : XYZScripts.com